czwartek, 28 marca 2013

8 osób, 12 dni i ponad 1300 km na Majorce (cz. 1)



Wykorzystując linie lotnicze Ryanair zdecydowaliśmy się ośmioosobową grupą na urlop na Majorce. Spędziliśmy tam 12 dni. Do bagażu podręcznego (10 kg na osobę) dokupiliśmy 35 kg bagażu rejestrowanego, głównie na namioty i karimaty. 


Jest koniec sierpnia 2012 roku. Jedziemy w nocy Polskim Busem z Warszawy do Poznania na lotnisko Ławica. Plecaki dobrze spakowane, nastroje świetne. Polska żegna nas chłodną nocą. Wschodzi słońce, już za kilka godzin będziemy na Majorce - największej wyspie hiszpańskiego archipelagu Balearów na Morzu Śródziemnym.

Majorka wiele razy przechodziła z rąk do rąk, dzięki temu można znaleźć tam pozostałości różnych kultur i narodów. Podbijali ją między innymi Fenicjanie, Grecy, Rzymianie, Wandale, Wizygoci, Arabowie, aż w końcu, w latach 50-tych ubiegłego wieku wyspę podbiły niezliczone hordy turystów. Ich podbój różni się od poprzednich tym, że trwa jedynie w sezonie.



Dzień 1 / przylot / Palma / noc na plaży

W stolicy wyspy – Palmie lądujemy 27 sierpnia 2012, przed południem. Pogoda jest idealna, około 30 stopni, słońce w pełni.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że ceny wynajmu aut przy lotnisku są zawyżone, dlatego decydujemy się na wynajem w jakiejś mniejszej miejscowości. Wsiadamy do autobusu miejskiego linii nr 1 i jedziemy do centrum miasta. Wysiadamy w centrum Palmy i udajemy się z plecakami na plażę miejską. "Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą, i gorąco; w nocy gitary i śpiewy po całych godzinach. Balkony ogromne z winogronami nad głową; mauretańskie mury. Wszystko ku Afryce, tak jak i miasto, patrzy. Słowem, przecudne życie." - Tak w XIX wieku miasto opisywał największy polski kompozytor - Fryderyk Chopin. "Nie mogę nigdzie darmowego Wi-Fi złapać, nawet w Macu na hasło. Do tego ten piasek, nienawidzę piasku." - Tak niecałe dwa wieki później Palmę de Mallorce opisuje Arni. Pozostali jednak nie narzekają. Na plaży nie jest zbyt tłoczno. Temperatura wody jest idealna. Najcieplejsza w jakiej się do tej pory kąpałem. Zrelaksowani oglądamy pożar lasu nad miastem. 


Po kilku godzinach plażowania udajemy się na poszukiwania autobusu do innego miasta, jeszcze nie wiemy jakiego. Po drodze znajdujemy bardzo klimatyczne miejsce ze sklepem posiadającym w lodówce zimne piwa. Po kilku następnych i poradach miejscowych mieszkańców porzucamy pomysł wieczornej podróży i postanawiamy spędzić noc na plaży. Warto dodać, że poziom angielskiego na wyspie jest dość niski. Plecaki układamy pod murkiem. Sami, kładziemy się na karimatach dookoła, przykrywamy się śpiworami i tak miło mija nam pierwsza noc. Oprócz nas miejsce na nocleg znalazło tam w śpiworach jeszcze kilku turystów. Biwakowanie pod chmurką jest tu podobno nielegalne, grozi mandatem. Mur spełnia zatem też dodatkową funkcję, chroni nas przed zbędnym wystawieniem na widok policyjnych patroli.



Dzień 2 / Santa Ponca / kolejna noc na plaży

Po przebudzeniu realizujemy skrupulatnie plan dnia dzisiejszego - pływamy i opalamy się. Po południu, mamy już dość słońca i ruszamy do Santa Ponca. Mieszka tam znajomy naszej koleżanki, Marcin. Liczymy więc na to, że pomoże nam wynająć korzystnie auto. Łapiemy pośpieszny autobus linii 102. Przystanki są na żądanie.

W Satna Poncie z trzech wypożyczalni, które znajdujemy tylko jedna jest czynna. Wrócimy tu jutro. Oznacza to dla nas kolejną noc „na dziko”. Kontaktujemy się z Marcinem, znajomym naszej koleżanki. Okazuje się, że Marcinów jest dwóch. Uzyskujemy kilka cennych informacji o wyspie i o jej mieszkańcach. Udajemy się na niewielką miejską plażę. Rozkładamy karimaty i raczymy się tanią, ale za to smaczną wiskey z sieci sklepów Eroski. 



Dzień 3 / w poszukiwaniu campingu / Porto Cristo Novo / Lluc

Po przebudzeniu wynajmujemy auto po bardzo korzystniej cenie. Za tydzień korzystania z Renault Traffic płacimy 560 euro w niewielkiej, wyglądającej na rodzinną, wypożyczalni. Samochód jest dziewięcioosobowy, ubogi w wyposażenie i ma zdarte opony. Zostaje przez nas ochrzczony Vitem, czasem w użyciu będzie też nazwa Biała Strzała. Podczas całego wyjazdu przejedziemy nim/nią ponad 1300 km, z czego dużą część po górskich serpentynach. Warto dodać, że wyspa ma tylko 120 km wszerz i 80 km wzdłuż.

Pakujemy się w busa i ruszamy na wschód, do naszej ziemi obiecanej, jaką ma być pole namiotowe, o którym dowiedzieliśmy się dzień wcześniej od miejscowych. Jedziemy na drugi koniec wyspy, po drodze zwiedzamy fabrykę pereł i wszystkie stacje benzynowe, poszukując turystycznej butli gazowej do mini kuchenki gazowej z wkręcanym gwintem. Niestety jedyne butle jakie znajdujemy to te wpinane. Polecam wpisać na allegro: "KONWERTER  DO KARTUSZY GAZOWYCH" i zaopatrzyć się w taki sprzęt. Wracając do podróży: Nasz cel to informacja turystyczna w Porto Cristo.
Po drodze natrafiamy na jaskinie Coves de Homes. W planach mieliśmy Coves de Drach, czyli smocze jaskinie. Zachęceni jednak główną atrakcją – oświetlonymi łódkami na podziemnym jeziorze przy muzyce Mozarta, decydujemy się. Jeżeli mam porównać nasze wrażenia do jakiegoś filmu, byłaby to „Śmierć w Wenecji”. Po prostu nas to nie porwało. Po zwiedzaniu jaskiń jedziemy na śliczną plażę Porto Cristo Novo. Wszystko jest tu idealne, przejrzysta, błękitna woda, delikatny, drobny piasek, niewielkie fale i umiarkowana ilość turystów.

Po plażowaniu szukamy miejsca na nocleg. Informacja turystyczna jest już na pewno zamknięta. Jedziemy zatem w stronę klasztoru Lluc na północy. W czasie jazdy ściemnia się zupełnie, w oddali widzimy jedynie zarys gór. Kilka kilometrów za miastem Inca rozpoczyna się droga w górę w kształcie serpentyn. Z powodu zmroku nasz przejazd jest dość emocjonujący, mamy zdarte opony i pierwszy raz jedziemy trasą tego typu. Co chwilę zatrzymujemy się aby popatrzeć na tajemniczo wyglądające, skaliste góry. Coś niesamowitego. Jutro przejedziemy tą droga jeszcze raz aby przekonać się, że w świetle dziennym trasa nie wydaje się aż tak niebezpieczna, aczkolwiek też robi  duże wrażenie.

Na pole namiotowe docieramy przed północą. Starając się nie robić zbyt dużo hałasu rozbijamy namioty i idziemy spać. Parking trzeba opłacić jedynie za pierwszy dzień. Kemping jest całkowicie darmowy, wypada tylko zarejestrować swoją obecność w informacji.





Dzień 4 / półwysep Formentor

Cały czwartek poświęcamy na objazd półwyspu Formentor, jest to miejsce które trzeba obowiązkowo zobaczyć będąc na wyspie. Po drodze, na przydrożnej plaży, na północ od Alcudii oglądamy kitesurferów. Przez górzysty półwysep jedziemy serpentynami, jest bardzo dużo punktów widokowych. Podziwiamy wysokie klify i błękitne fale rozbijające się o nie. Niesamowite wrażenie robi panorama półwyspu widziana z wieży, najwyższego punkt w okolicy. Świetnie prezentuje się stąd położony przy samym morzu hotel.

Z pierwszego punktu widokowego wypatruję dość ciekawe miejsce na rozbicie namiotu. Na końcu klifu, pośród drzew. Na tego typu biwakowanie jest nas za dużo, ale obiecuje sobie, że jeszcze kiedyś tu wrócę, aby skoro świt w tak niecodziennym miejscu napić się Yerby.



Dzień 5 / Polensa / Valldemossa / Port de Soller

Mamy dziś sporo planów, chcemy zobaczyć jak najwięcej. Zaczynamy od wejścia na słynne 365 schodów na górze Kalwarii w Polensie. Po drodze podwozimy starszą Finkę, którą zaskakuje deszcz. Dojeżdżamy na miejsce. Wspinamy się pieszo, nawet nie nabieramy odpowiedniej prędkości, a okazuje się, że już jesteśmy na górze i do tego z boku. Schodzimy więc 365 schodami. Ciekawsze było by wejście na Santuari de la Mare, położonego dużo wyżej nad miastem. Nie mamy dziś na to czasu, jedziemy do Valldemosy, miasta gdzie w 1838 roku Chopin spędził zimę wraz z George Sand. Jest ono ciekawie usytuowane i ma przyjemną zabudowę, sporo kwiatów pośród wąskich uliczek. Dopisuje pogoda. Spacerujemy, robimy dużo zdjęć i ruszamy dalej. Pod koniec dnia w Port de Soller podziwiamy malowniczy zachód słońca.


Praktyczne info: Po godzinie 20:00 za parking nie trzeba płacić, żółta linia przy poboczu oznacza zakaz parkowania, niebieska – parking płatny.


Koniec części 1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz