czwartek, 28 marca 2013

8 osób , 12 dni i ponad 1300 km na Majorce (cz. 2)



Dzień 6 / Soup of Mallorca / Santa Ponca

Odwiedzamy dziś restaurację nieopodal pola namiotowego. Raczek chcąc spróbować lokalnej kuchni zamawia brzmiącą obiecująco "Soup of Mallorca". Nie ukrywa swojego rozczarowania, gdy kelner przynosi mu zupę do złudzenia przypominającą polski bigos, może tylko bardziej rozwodnioną. "Que passa bigos" – podsumowuje swoją nieudaną przygodę kulinarną Rakitto.

Wieczorem kolejny raz odwiedzamy Santa Ponce, poinformowani przez Michałów o odbywającej się tam Fieście. Mają być zgaszone miejskie latarnie, mrok, diabły, ognie, dźwięk pił mechanicznych i wiele innych atrakcji. Zastajemy rozstawioną scenę, na niej orkiestrę, pod nią garstkę widzów. Frekwencja jak na obchodach dnia żeglarza w Czechach. Na domiar złego po dwóch utworach orkiestra kończy występ. Jest 23, jedziemy do Palmy, spacerujemy po mieście, niewiele się dzieje. Pijemy piwo pod katedrą La Seu i wracamy do Lluc. Nasze fiestowanie skończone.



Dzień 7 / - rekreacyjne spożywanie Sangrii



Dzień 8 / Sa Calobra / podróż na wschód / noc w busie

Mamy dość deszczu i górskiego chłodu, postanawiamy opuścić Lluc, naszą bazę wypadową i udać się w cieplejsze, nizinne rejony. Skoro świt (u nas to około 11) składamy namioty, pakujemy się do Vito i wyruszamy na plażę Sa Calobra.
Po drodze, "ścigając" się z kolarzem, pokonujemy najbardziej efektowne serpentyny na całej Majorce. W niektórych miejscach jest wąsko do tego stopnia, że dwa samochody osobowe nie mogą się minąć. Jedziemy dość szerokim busem i natrafiamy na około 12 autokarów, wspinających się w przeciwnym kierunku, których kierowcy prowadzą na zupełnym luzie, jedną ręką.

Sa Calobra
Plaża usytuowana jest w ciekawym miejscu, między dwoma wysokimi klifami. Aby się na nią dostać pokonujemy tunele, wydrążone w skalnych szczelinach. Na brzegu, jak i w wodzie nie ma piasku, są za to nieduże, zaokrąglone kamienie, po których bardzo ciężko się chodzi boso, ale za to bardzo wygodnie na nich leży, nawet bez ręcznika. Fale są bardzo duże, do tego stopnia, że nie można zachować równowagi stojąc po kolana w wodzie. Woda zmywa mnie, przeciągając po dnie. Chcę więcej. Wypływamy dalej i unosimy się w górę i w dół, w górę i w dół. Zostaję w wodzie najdłużej ze wszystkich. Wychodzę z wody i dowiaduję się, że Marta podtopiła się niedaleko brzegu. Dwa klify po bokach plaży spowodowały, że Marta nie mogła wrócić do brzegu, fale jej to uniemożliwiały. Paweł, próbując ją uratować sam opił się wody.

Dwadzieścia minut po całej sytuacji przyglądamy się z Arnim i Raczkiem bardzo ładnej dziewczynie, stojącej w wodzie i czekającej na fale. Żartuję nawet, że chętnie bym ją uratował. Dosłownie chwilę później mam szansę spełnić swoje nierozsądne życzenie. Fala zwala dziewczynę z nóg, tak że jest na powierzchni wody bokiem, kolejna zabiera ją gwałtownie pod sam klif. Biegnę szybko w jej stronę, jest na wyciągnięcie ręki. Już ją chwytam. Za późno. Kolejna fala porywa ją do tyłu, widzę tylko jak uderza tyłem głowy o klif, sam tracę orientację, mnie też zabiera fala. Kiedy wstaje w miejscu gdzie powinno znieść tę dziewczynę jest tylko woda. Myślę, że już po wszystkim. A brakowało tak niewiele. Na szczęście dziewczynę woda wyrzuca bliżej brzegu, są już przy niej moi znajomi. Pomagamy jej wyjść na brzeg, nie czekając na kolejne fale. Jest w szoku. Jej chłopak podchodzi dopiero na koniec, po wszystkim, do tej pory stał i patrzył, nie zdjął nawet z szyi aparatu…

Po odpoczynku idziemy z Arnim i Raczkiem do wody, na wszelki wypadek trzymamy się blisko siebie. Raczek wraca, zostajemy we dwójkę. Nie dowierzając dostrzegamy wchodzącą do wody Agatę. Płynie w naszym kierunku. Chce wypłynąć z cienia rzucanego przez klif na głębszą wodę. Najgorsze jest to, że pływa ona tylko pieskiem i nawet w polskich jeziorach nie wypływa sama daleko. Mówię, żebyśmy płynęli na wszelki wypadek w jej kierunku. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że sytuacja będzie aż tak dramatyczna. Prosimy Agatę, aby zawróciła. Ona to lekceważy. Arni wraca do brzegu. Pływamy jakiś czas. Wreszcie postanawiamy wracać. Płynę obok niej, ale próby powrotu na brzeg są nieudane. Chcę pomóc ale nie bardzo wiem jak się do tego zabrać. Cała moja wiedza pochodzi z serialu Słoneczny Patrol i na niewiele się zdaje w sytuacji realnego zagrożenia. Próbuję popychać Agatę w stronę brzegu w momencie, gdy jest na górze fali, potem holować ją trzymając za ramię. To na nic. Pokazuję ręką, że potrzebujemy pomocy. Płynie w naszą stronę Raczek. Agata traci resztkę sił, „ratuj mnie” – słyszę. Staram się być jak najbliżej niej, ale sam już jestem coraz bardziej wyczerpany. Nagle znajdujemy się pomiędzy dwoma wielkimi falami (wiem to z późniejszego opisu innych).  Biorą nas w kleszcze. Jest to krytyczny moment. Topimy się. Nie mogę wypłynąć, Agata trzyma mnie pod wodą. Sekundy mijają, potrzebuję tlenu. Wreszcie udaję mi się uwolnić. Wypływam, ona na szczęście też. Nie mam już zupełnie sił aby jej jakkolwiek pomóc. Czuje bezsilność. Do Agaty podpływa jakiś mężczyzna, każe jej położyć rękę na bark i w ten sposób holuję ją do brzegu. Ja dopływam o własnych siłach. Udało się. Żyjemy.

Plażę Sa Calobra opuszczamy po niecałych trzech godzinach. Przez tak krótki czas pomocy potrzebowało tam około siedem osób.


Po zmroku docieramy na pole namiotowe na wschodzie wyspy. Warunki wydają się być idealne. Dużo miejsca, biwakowa infrastruktura - boisko, prysznice, rozstawione puste namioty. A przede wszystkim wyższa temperatura niż w górach. Naszą radość psuje strażnik, który zjawia się dziesięć minut po naszym przyjeździe, aby oznajmić nam, czystym hiszpańskim, że rozbijanie namiotów, ze względu na suszę, jest PROHIBIDO i musimy jechać, bo będą PROBLEMAS z tutejszymi GUARDIA. 

Nie znajdując dogodnego miejsca na nocleg śpimy w busie.



Dzień 9 / „Jestem Legendą” / fani futbolu / nielegalny camping

Po średnio komfortowym noclegu ruszamy w trasę. Przejeżdżamy przez nieduże miejscowości w centrum wyspy. Stwarzają one wrażenie wyludnionych. Okiennice są pozamykane. Obraz przywołujący na myśl klimat filmu „Jestem Legendą”. Przy bocznej drodze rozgrywamy mecz siatkówki bez siatki, ale za to z piłką.

Po południu jesteśmy w Palmie. Spełniamy marzenie Arniego, aby odwiedzić hipermarket Al Campo (w Polsce Auchan). Opłaca się to nam. Kupujemy tam butlę z gwintem, pasującą do naszej kuchenki.

W Palmie oglądamy stadion drużyny RCD Mallorca. Przez przypadek (akurat była godzina zamknięcia stadionu) zostajemy uwięzieni na jego terenie. Aby się wydostać pokonujemy wysokie ogrodzenie.

Jedziemy do Santa Poncy i rozbijamy camping na parkingu, nieopodal Małej Plaży. Rozstawiamy kuchenkę odgradzając ją od wiatru karimatą. 



Dzień 10 / Cala Romantica / Auto Safari Park w Sa Coma


Po przebudzeniu przeprowadzamy głosowanie (na wyjeździe panuje demokracja) i rezygnujemy z pomysłu wypicia porannej herbaty. Nie tracąc czasu ruszamy na zachód. W planie na dziś mamy plażowanie i samochodowe safari. Ponownie musimy przebyć wyspę wszerz. Chcemy drugi raz trafić na plażę Porto Cristo Novo. Szybciej jednak znajdujemy sąsiednią Cala Romanticę. Jesteśmy przekonani, że to właśnie plaża na której tydzień wcześniej się kąpaliśmy, do tego stopnia są do siebie podobne. Po kilku godzinach słońce chowa się za chmury, udajemy się więc na Safari. Wjeżdżamy oczywiście naszym Vitem. Safari jest jak najbardziej godne polecenia, przede wszystkim przez bardzo bliski kontakt z małpami, które uwielbiają wspólną podróż na lusterku samochodowym. Trzeba pamiętać żeby zdążyć zamknąć okno, bo małpki lubią wskakiwać do środka auta i podkradać co się da. 



Dzień 11 / Aqua park / lotnisko

Ostatniego dnia odwiedzamy aquapark. Warto zaliczyć kilka naprawdę niezłych zjeżdżalni, między innymi black hole bez oświetlenia, czy bardzo szybką „cebulkę”. Do tego Kamikaze, z wyglądu najbardziej niebezpieczne, które nas omija, bo jak się okazuje czynne jest tylko do godz 13. Na szczęście cały czas świeci słońce, gdyby niebo było zachmurzone, mogłoby być o wiele mniej komfortowo, ponieważ cały aquapark jest odkryty. Czynny jest do 17. Odstawiamy wszystkich na lotnisko, po czym ja z Pawłem jedziemy oddać auto. Pracownik wypożyczalni nawet go nie ogląda i nie sprawdza ile jest w baku, po prostu bierze kluczyki. Robimy zakupy w Eroskim i jedziemy autobusem linii 102 najpierw do Palmy, następnie linią 1 na lotnisko. Trzeba uważać, bo rozkład na przystankach rozpisany jest z dwóch stron tabliczki na oba kierunki jazdy, więc łatwo się pomylić.

Samolot mamy następnego dnia rano więc decydujemy się na nocleg na lotnisku. Nie ma problemów z noclegiem, jest dużo miejsca na podłodze, panuje cisza. Aktualne warunki polecam sprawdzić na stronie: www.sleepinginairports.net. Rano odlatujemy.



Koszty:
Nasz mocno budżetowy wyjazd kosztował mnie niecałe 1500zł, z czego ok 450zł przeznaczyłem na zrzutkę na wynajem auta z benzyną, 270zł na przelot w obie strony z bagażem, 217zł na wejściówki, reszta poszła na jedzenie i alkohol.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz